Strona:PL Władysław Orkan-Miłość pasterska 119.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Bo jakżebyś sam dał radę...
— Czy ja to nie mocarz?
Ścinam już od paru niedziel
i raduję sie, że wnetki dojdę ku wierchowi.
A wtedy se odetchnę szeroko, jak wiater,
i kiela stówek zgarnę do zanadrza.
— Hej? To ci telo aże obiecali?
— Za cożbych sie mocował z twardymi smrekami?
Za jakie tajne grzechy świata? powiedz.
Przecie to nie żadna rozkosz, ino męka szczera.
Tak, moje dziecko,
tak mozolnie tych skarbów dobywam,
o jakich ludzie myślą, że ich z Djabłem szukam.
I powiem ci, że choć strasznie
cnęło mi sie za tobą,
nie miałech postanowienia obaczyć cię wcześniej,
aż pieniędzy uzgarnuję...
— Przecie wiesz — przerwała —
że choćbyś i goły przyszedł...
— Ale mnie samemu byłoby to nijako.
Zresztą, o czem gadać,
kiedy i tak bogaczem przed tobą nie stoję.
— Siądź przy mnie — poszepnęła.
Posłuchał jej rady
i usiadł ostrożnie z boku, by kopy nie zwalić.
— Czemuż tak daleko? — pytała z uśmiechem —
Boisz sie jakiej zdrady? Ja sie zaś nie boję...
Przysunęła się ku niemu z wesołością dziecka,
obejmując jego ramię splecionemi dłońmi.