— Topielców już niema.
— A ludzie powiadają, że jeszcze są...
— Nie wierz. Ale ja nie o tej rzece...
— Mówmy o czem inszem.
Abo lepiej nie mówmy,
słuchajmy, jak grają...
Umilkli.
Słychać było zawodzenie skrzypiec.
Ludzi nie widać,
zasłonił ich las kóp rozstawionych.
Po za tem oddalenie kryło ich po za mgłą,
która oparem zaległa doliniaste bory.
Odgłos tupotów głuchych szedł po równej trawie.
Śpiewy dolatywały do ostatnich kóp.
»Kochałach cię, Jasiu,
Kochałach cię dosić,
Trudnoz mi cię było
W podołecku nosić...«[1]
Szum niedaleko płynącej roztoki
owijał melodye, głuszył i przywracał,
zdawało się, że fale wynoszą je z wody.
Przewijały się w widnej księżycowej nocy,
jak wiotkie ciała boginek rozkosznych,
które się rade pluskają na jazie
w mlecznych i srebrnych pianach wodospadu.
Czasem pierś zaśnieży biała,
błyśnie cudo-łono,
- ↑ Nuty pochodzą ze ss. 139-142 tego zbioru.