Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 012.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

O wschodzie całą przebiega dreszcz święty. Czuje z oddali narodziny słońca. Potem osusza łzy radości, które perlą się na trawach i na liściach drzew, i, gotując się do wesela, przystraja odzienie. Zielone chusty łąk po równi ściele, wzorzyste hafty traw po wrębach wiesza, wieńce mirtowe z gajów splata, stopy omywa w pienistej roztoce i włosy, rozwiane wiatrem a strojne zielenią, gładzi złotym grzebieniem gęstych odpromieni.
A kiedy słońce stanie na południu, pozdrawia je dolina miłosnym uśmiechem. I poczyna się wesele w pełni świateł, blasku, w rozżarzonem do białości morzu czystych ogni. Zdaje się: cała dolina przepełniona szczęściem.
Ale słońce-oblubieniec wnet kryje się za wierchy, posyłając na odchodnem ostatni odblask-drużbę z łagodnem pocieszeniem: do jutra... W obliczu zcichłej doliny widać zturbowanie, chęć wzniesienia się, by zoczyć, kany słońce idzie. Niemoc ogarnia całą, potem smutek, w końcu rezygnacja bolesna. Jeszcze z za wierchu prześwieca długa miotła drużby — pęk związanych promieni — snop białego światła — od niego oświetl o licach różanych zstępuje na dół ku samej dolinie, a kiedy jej ostatnie pozdrowienie szepce — blednieje, i powietrzem zachodzą jej lica. Dolinę dreszcz przebiega, ale