Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 014.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i rozpaczy, że Rakoczy, patrząc na nią, uczuł żal serdeczny.
— Cóż ciebie tu przesadziło w te nieswoje strony?
Myślał, że go odczuje i odpowie płaczem. Poczynał bowiem wierzyć, że zaklęta w niej dusza dziewczyny jakiejś tak się smuci. I przyrzekł święcie, na głos cały, że gdy będzie spychał drzewo, tak uważnie puści, aby jej nie skaleczyło najmniejszej gałązki. Bo stała w dole, pod uboczą, którą musi ciąć.
Żył tak, rozpatrywaniem doliny zajęty, bo czas roboty jeszcze był nie nadszedł. Zżywał się z każdą skałą, z każdym prawie smrekiem, aby stracić swoją pustkę i czuć się w gromadzie. Bo poznał niezadługo, że pustki tu nie zastał, ino on ją sam z sobą w to zacisze zawlókł. Dopieroż go z dnia na dzień pomału opuszcza.
Widział, że nie sam tu jest z przybytku Noego. Jak odnajdywał w każdem drzewie utajone życie, tak codzień prawie spotykał w tym kącie żywinę jakąś niespodzianą.
Raz, idąc koło gąszcza, usłyszał gwizdanie. Pewnym był, że chłop jaki po cetynę przyszedł i przygwizduje sobie dla większej odwagi. Wszedł między smreczki i poznał, zdziwiony, że to nikt inszy, ino kos. Siedzi na drzewie i gwiżdże zajadle, aż echo wraca od uboczy.