Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 015.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jaka to pokłęba czarna! Zdoła zwieść człowieka...
Ale, mimo omyłki, rad mu był niemało. Odgwizdnął mu nawet parę razy podobnymi tony.
Inszym znów razem, kiedy się zapędził między ścisłe Brzyzki, podszedł niespodzianie głuszca, który ostrzył kosę i tak się widać zapamiętał, że stracił obawę. Można go było letko złowić. Ale Rakoczy pominął sposobność, rad, że ma w swojem państwie takie duże ptactwo.
I tak pomału napotykał: sojki trzepotliwe, żołny o siwych piórkach, gołębie gruchacze, dzięcioły w czerwonych czepcach i drozdy szarawe, które, jak ludzie mówią, mają talent w dzióbie. Napotkał też ptasikróla, mizerną ptaszynę, która się kryje po dziuplach przed wzrokiem jastrzębi. A było tych rabowników moc w tej okolicy. Nieraz spadały znienacka, jak strzały wypuszczane z chmur, i rzadko powracały z luźnymi pazury. Często je widywał za dnia, jak śmiałą drużyną krążyły nad doliną, wypatrując żeru. A wyżej, wyżej, gdzieś w obłokach samych kołował zwolna szerokimi kręgi zmalały wysokością lotu chmurny orzeł. Kiedy się zniżył nad dolinę i rozpostarł skrzydła, to słońce ćmiło się, jak czarną zasłonięte chmurą. Rakoczy wzrok podnosił, i duma w nim rosła, że taki harny ptak nad jego głową.