Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 017.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

młodsze, nie większe od jagniąt. Pasły się gromadką całą pod dozorem matki, a rogacz stał na straży i czuwał nad niemi. Tyle w nich było miłości wzajemnej, taką harmonją grała ta rodzina, że Rakoczy przystanął i pomyślał w sercu:
— Żadną miarą nie płoszyłbych im szczęścia... niech sie pasą.
I chciał obejść po za drzewa, ominąć zdaleka, ale ociec pilnie baczy; przeczuł go po szmerze i zaraz ostrzegł swoje młode. Postanęły wszystkie i, zalęknione, wsłuchały się w ciszę... Zdawało się, że słychać jak im serca biją. Rogacz stał wyżej, na wzniesieniu, rozglądał się w koło i nieustannie strzygł uszami, pytając się wiatru. Nie widać było w jego oczach lęku, ani trwogi, ino niepokój przed nieznanem, które idzie skądś. Troskliwy o swoje siutki, bał się je ostawiać dłużej w niepewności zdradnej i wydał hasło do ucieczki. Pomknęły odrazu, a on sam wskazywał drogę, migając rogami. Niezadługo wpadły lotem do suchego wrębu; trawy się ino kołysały, wskazując ich ślad.
Żal się zrobiło Rakoczemu, że je tak postraszył. Pasały się widać rade na tej łączce cichej, a teraz już nie będą mieć takiej śmiałości. Szkoda, tak blizko, przy jego osiedlu, mógłby je z czasem ośmielić do siebie i miałby z niemi niemałą uciechę...