Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 021.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

żliwe. Po co — myślał — zasmucać człowieka, skoro i tak inszego szczęścia nie ma. Niech się cieszy... I na dowód, że wierzy w ten skarb ukryty, spytał:
— Jakże sie myślicie dobyć?
— Ja ta już poradzę. Ino sie telo dorobię, żebych se kopaczkę sprawił... To już o resztę mniejsza.
I z zaciętością ogromną zawołał:
— Choćby mnie tu śmierć miała trafić, to nie spocznę, i muszę sie dokopać!
Jakiś dziwny dreszcz owiał Franka. Ta dolinka miała wyraz, który niepokoił. Coś w niej było zaklętego, choć nie wiedzieć, co.
— Trza iść w górę — powiedział nieswojo.
Podprowadził go Jantek i nie mógł się mu dość nagadać o swoich nadziejach. Pierwszego człowieka spotkał, co go nie wyśmiewał, to też chciał przed nim wszystkie myśli wypowiedzieć z serca.
— Ale ja was jeszcze spotkam? — zapytał na końcu. — Bo chciałbych wam opowiedzieć o tym buku próżnym, abo, wiecie, o tej jedli...
— To zaglądnijcie do mnie wieczór.
— A kanyż wy nocujecie?
— W kolebie.
— O, to godne macie spanie. Ja ta zajrzę czasem. A nie bedzie wam za przeszkodą?