Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 032.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nazajutrz i w następne święto. Nie wiedział zresztą, jak długo, bo już i tydzień minął, a on słyszał to wołanie ciągle.
Zbaczyła mu się teraz przypowieść nieznajomego. I ten człowiek z dnia na dzień stawał mu się bliższym, choć go już potem długo nikany nie widział.
Djabła spotykał w lesie, nawet go u siebie gościł. Ale snać i ten nie lubiał w domach bywać, bo mimo, że z dnia na dzień obiecywał zajrzeć, nie zachodził, i pewnie nie pokazałby się był do ostatka, gdyby go była bieda nie dognała.
Nadeszła lić, przez trzy dni deszcz lał bezustanku, zdawało się, że potop drugi na świat przyszedł. Rakoczy nie opuszczał swojego schroniska, ale, co chwila, wyzierał na pole i patrzał po jednakiem, ołowianem niebie, wyczekując z utęsknieniem, rychło się te chmury przedrą.
Wody buchały na dół roztokami z takiem warczeniem i wściekłością, że widziało się, iż brzegi poszarpią i skały zdrapią do imentu. Na trzeci dzień deszcz polżył, ale wody nie opadły z sił, jeszcze mocniej targały brzegami.
Nad wieczorem Franek wyszedł, zaodziawszy smrekową skórę na ramiona, i chodził w deszczu jak płanetnik, wzdłuż rwącej roztoki, przypatrując się zapasom rozwścieklonych fal, które