Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 035.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czone, nieoskrabywał, ani soli nie używał do nich, ale brał skraja bezustanku i połykał prędko, dusząc się, parząc, wykrzywiając twarz na wszystkie strony. Oczy mu nabiegły łzami, czoło i lica krwią. Wnet powyjmował wszystkie, do jednego i, obaczywszy, że już nie ma, obejrzał się z przestrachem na Franka, który stał z gałęzią w ręce i smutno mu się przypatrywał.
— Zaczkajcie — szepnął Franek. Skoczył w kąt chałupy i wyniósł w troku chazuki dwa razy tyle ziemniaków. Rozsypał je po węglach i, dokładając drew do ognia, dymiącego z boku, rzekł:
— Wnet sie upieką.
Djabeł w milczeniu stał i czekał, a potem już dużo wolniej wieczerzał przy Franku, starając się zatrzeć jako poprzednie łakomstwo.
— Bo czasem — mówił — to sie ta i nie je... Najgorzej, jak słota padnie. Wtedy znikąd nic..
A Franek jął go przyośmielać, wypytując frasobliwie o wszystko, co go trapiło. W końcu zagadnął:
— Moglibyście u mnie dłużej ostać. Byłoby i wam lepiej...
— Kiedy sie boję...
— Czego sie macie bać?
Djabeł się przychylił ku niemu i, zniżając głos do szeptu, począł: