Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 036.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tam ludzie chodzą, wypatrują, mogliby mnie podejść. Ja odnajdę, wyszukam, a oni mogą przyjść, wykopać i zabrać, jak swoje. Trza dniem i nocą wysiadować, pilnować uparcie, aby każdy widział dobrze, że sie nie dam zegnać. Bo łakomstwo, to gorsze, niżby se kto myślał. Ono sie i zdrady chwyci, jak bedzie potrzeba. Niejeden śmieje sie z tego, co ja opowiadam, a pocichu przedumuje, jakby mnie tu ubiedz. Wy nie znacie, nie wiecie, jaki to lud chytry. Oni mnie tak pilnie śledzą, jak te psy zająca. Taki Cyrek, naprzykład... Krok w krok za mną chodzi. Skąd on na to czas biere? Powiedzcie... Kany ja zajdę, tam i on. Co ja go też razy na dzień spotkam! A zawdy, jak mnie ujrzy, udaje, że czegoś szuka. Ale czy to ino on jeden? Oni sie wszyscy na mnie zaprzysięgli... Tak, tak... Dziękuję za dobre słowo, ale wam nie przyobiecuję. Bo tam jest czego pilnować. Ho! — podniósł w górę oczy — są majątki, o jakich ucho nie słyszało. Ino sie trza umieć dobyć, trza wiedzieć kany ich szukać. Bo są i miejsca bałamutne, które głupich zwodzą. Sto razy można przejść i minąć, a nic sie nie uwidzi. Ja ino wiem o miejscach, ale mnie nie zdradźcie...
Przytoczył gnatek ku nalepie, siadł nizko i, przychylony, począł Frankowi opowiadać. Dźwigał się do jego ucha z tajemniczym szep-