Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 042.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

w myślach nieustannie. Ciskał się wtedy i gniewem wybuchał.
— Co on mię ma niepokoić? Czy ja co zawinił? Ścinam, bo muszę, bom dał ludziom słowo. I nikt nie śmie rzec, żem słaby, że nie wytrzymam do końca.
— Wolałbych i ja zaprawdę chodzić, jak ten zwierz, po lesie, dumając nad swojem życiem; ale skoro mi tak padło, to się nie oderwię. Jak on śmie nademną stawać? Mizerna człeczyna... Jak śmie osądzać moje dzieło? Jakiem żywem prawem?
Myślał, że oburzeniem łacno go pokona, i odżenie od siebie tę zmorę milczącą, ale się nijak nie dało. Postać surowa rosła w górę i stawała nad nim. Taki majestat był w niej, jak w tych smrekach, które w milczeniu czekają na ścięcie. Rozchwierutany trwogą i wyrzutami gnębiony, począł nareszcie pragnąć, by go ujrzeć i wyspowiadać się z czynu, jaki pełni po niewoli własnej.
— Powiem mu, że sam boleję, niech sie już nie gniewa. Bo gorzejby jeszcze było, jakby insi przyszli. Ja przynajmniej ochraniam niedorosłe drzewka, tak uważnie obalam poderznięte smreki, aby, padając, nie połamały ich, baczę też przedtem, czy niema gniazd jakich, na wszystko daję poziór i chronię, co mogę; a insi by szli, jak burza, która wszystko niszczy. To