Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 046.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto wie, może i tak myślą...
Prędko jednak wyrwał się z zamyślenia swego i jął Frankowi opowiadać dalej o ich obyczajach różnych, którym się napatrzył.
— A wiecie, jak ono sie witają ze sobą? Jak sie dwie spotkają w drodze, to sie wzajemnie trącają rożkami. A chodzą zawdy jedną ścieżką, jak ludzie gościńcem, Jak natrafią na wodę, to próbują z brzegu, czy nie zagłęboko; bo jak sie nie da przepłynąć, to szukają mostu. Za taki most, to im nieraz służy patyk abo źdźbło rzucone. One se ta zawdy jakoś umieją poradzić. Teraz wam powiem naostatku najciekawszą rzecz. Wiecie wy, że one se chowają krowy?
— Co mówicie? — roześmiał się Franek.
— I doją je, i mają mleko.. Bajek wam nie pletę. Dyć sie przyjrzyjcie mrowisku, obaczycie wnetki, że są tam skrzydlate mrówki, które nic nie robią. To są, wicie, te ich krowy...
— Jakimże sposobem?
— Pytacie sie, jak je doją? Juści, że nie tak, jak naskie. Łechcą je rożkami po plecach, a te im wydają w bańkach białą, jak mleko, ciecz, którą bardzo rade ssią, a zwłaszcza młode, bo starsze zaś to chciwsze na owadzią krew.
— No powiedzcie... A jakże-ście wy na to przyszli?
— Ba, czy ja to nie mam czasu patrzeć? Świat mnie zajmuje. Na to oczy, aby go człek poznał.