Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 050.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

A potem rad był, że ich ostawił w dole razem z gwarem i że odetchnie piersią pełną, nie czując ucisku. Nie była to przecie złuda, bo, gnany tą jedną myślą, wszystkiego odniepadł...
Z tęsknoty owej wstawało cierpienie, kiedy pomyślał o Hance. Z początku gniew na ludzi zasłaniał mu jej postać, potem obawa, co jej powie, gdy spyta o wypłat, oddalała chęć widzenia jej. Postanawiał, że wówczas obaczy się z nią, kiedy zetnie tę ubocz i stówki otrzyma. Ta myśl będzie mu jeszcze podwajała siłę. Sądził, że ten czas spłynie, jak fala roztoką. A tu końca nie widać, doczekać się trudno, a tu się cnie...
I coraz częściej widywał ją w myślach i coraz bardziej tęsknił za jej głosem. Czasem robotę przerwał, stanął, słuchając uważnie, czy nie usłyszy jej wołania skąd... Ale jeno dzięcioł z lasu odpowiadał kuciem.
Wtedy go żal ogarniał, i szeptał z wyrzutem:
— Mogłaby przyjść... przylecieć choć na małą chwilę. Musieli jej ludzie donieść, gdzie ja sie podziewam.
Raz mu przyszło na myśl, czy nie chora... I odtąd niespokojność rosła w jego sercu, stawała się z dniem każdym coraz dokuczliwszą. Chwilami nawet nachodził go lęk.
— Kto wie, co tam może zaszło. Tu nikt nie doniesie...