Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 051.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Postanowił w najbliższe święto zajrzeć na dół do wsi.
— A jeśli jej nie obaczę, to sie choć dowiem, jak sie jej powodzi.
I takim niepokojem ciężkim obarczony, kiedy schodził raz ku wieczorowi z uboczy leśnej, napotkał przy samej drodze podletnią niewiastę, która zwłóczyła gałęzie z cetyną. Rozradował się na jej widok i, choć ją mało znał, bo wiedział tylko, że jest wdową, a ludzie ją zwyczajnie Teklą nazywają, przywitał ją serdeczniej, niż swoją własną chrzestną matkę. Usiadł koło niej na pniaku i jął się zaraz rozpytywać.
— Cóż tam słychać w Przysłopiu?
— Jak zawdy... Biedy kroćsetnej moc i tyle.
— Ale ludzie zdrowi?
— Chwała Bogu. Nikto haw nie umarł. Niektórzy ino chorują...
Franek namyślał się chwilę, jak ma dojść do Hanki.
— Siostry mojej nie widzieliście? — zapytał.
— Ba! Byłabych se doznaku zabaczyła. A to przecie wy nie wiecie, skoroście tu w lesie...
— Coż takiego? — z niepokojem spojrzał.
— Coż takiego... Wybiła swojego chłopa i teraz go leczy!
— Kto?
— Dy nie kto, ino Zośka...