Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 058.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

siały rody schylić kapelusze i słać nierzadko swaty, kany padło. Powoli bory skrajano na wiana, i tak za czasem przeszły odróbkami do całej prawie wsi. Nie było gazdy w rozległym Przysłopiu, któryby tu choć małej okruszyny nie miał.
Bory te koszono wspólnie i wspólnie siano suszono, a potem, podług uwagi, wiele kto mógłby zebrać z obszaru swojego, dzielono się kopami. I nikt se nigdy nie krzywdował.
Podczas suszenia, gdy pogoda trwała, schodziła się tu wszystka młodzież ze wsi, cały prawie młody Przysłop, na nocne hulanki. Gdy już nadchodził ten czas, to jakieś drżenie owładało nieletnim narodem. Pasterze przyganiali wcześniej bydło z pola, szepty chodziły po za węgły, a córki zwijały się w izbach jak wrzeciona, całkiem podobnie, jak w przeddzień odpustu. Ojcowie już miarkowali, co się na noc święci, i zapowiadali ostro przed każdą wieczerzą, aby się żadne nie ważyło iść z chałupy na te pokuśne bezeceństwa. Ale skoro ino po wsi przeleciał głos trąby, wywierała się młodzież z pozakładanych drzwi i pędem biegła, nie szukając ścieżek, nicby jej nie zdołało utrzymać na miejscu. Lecące hasło: »Na bory! Na bory!« działało, jak rozkaz tajny, jak przemocny cud. Po chałupach ostawali jedynie ojcowie, biadający w cichości nad zepsuciem świata.