Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 064.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

chański, a przy nim Hanka. Dłoń oparła na jego ramieniu...
Obaczył ją tak Franek i zakipiał gniewem, zatrzęsło się w nim serce, zaćmiły się oczy — chciał biedz w pierwszym momencie, rozbijać, rozrywać... Prędko jednak opanował naremność szarpiącą.
Poznali go stojący blizko i pytali:
— Coż was przywiedło ku nam? Tak dawno, jak nie byliście na borach...
Nie słyszał i nie odpowiadał. Przeciskał się przez tłum i szedł milcząco ku muzyce z ogromnym spokojem, jak chmura ciężka, która idzie ołowianą ciszą. Oczyma, jak piorunami, świecił poprzed siebie. Ludzie się rozstępowali i cofali trwożnie.
Raptem Hanka, jakby czuła te oczy na sobie, obejrzała się, a twarz jej biała przy świetle księżyca, stała się jeszcze bielszą. Z cichym krzykiem, który zmarł na ustach, cofnęła się za plecy swojego tancerza. Rakoczy odchylił go na bok ręką lewą, jak oną gałąź z przed oczu wśród gęstwi. Ten odruchem podniósł pięść w górę, ale, widząc Franka, opuścił ją i trwożnie usunął się w ciżbę.
Rakoczy stanął blizko przed zalękłą Hanką i cichym głosem, w którym dzwonił rozkaz, rzekł:
— Chciałbych z tobą przemówić słów kilka.