Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 071.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale mnie samemu byłoby to nijako. Zresztą, o czem gadać, kiedy i tak bogaczem przed tobą nie stoję.
— Siądź przy mnie — poszepnęła.
Posłuchał jej rady i usiadł ostrożnie z boku, by kopy nie zwalić.
— Czemuż tak daleko? — pytała z uśmiechem. — Boisz sie jakiej zrady? Ja sie zaś nie boję...
I przysunęła się ku niemu z wesołością dziecka, obejmując jego ramię splecionemi dłońmi. On jeszcze myślą stał w poprzedniej gwarze i, z tego wierchu pozierając, mówił:
— Wszystko sie dobrze złoży, nawet lepiej, niżby se kto myślał. Na jesień ubocz zetnę, zapłatę otrzymam, i będziemy se radzić o inakszem życiu. Już ja sie nie dam biedzie ostać na mojem gazdostwie. Bedę ją dotąd prześladował, aże mnie opuści. A jak mi sie świat rozwidni, to obaczysz wtedy, co Franek Rakoczy może, jakie cuda zdziała! Ino ty wierz we mnie, Hanuś, bo mi trza koniecznie, aby ktoś we mnie uwierzył, choć jedna duszyczka...
— Twoja! — szepnęła, przytulając się.
— Nie spocznę, pokąd krzywdy nie obalę we wsi! Tak ją bedę wycinał, jak tę ubocz leśną.
— Myślałach, żeś już o tem zabaczył...
— Przenigdy! To ino życie odniosło mie na