Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 072.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

bok, jak ta fala mętnej rzeki odnosi łódkę rybaka. Ale ja sie wnet odbiję od cichego brzegu i wypłynę na sam środek...
— A jak cię topielec wciągnie?
— Topielców już niema.
— A ludzie powiadają, że jeszcze są...
— Nie wierz. Ale ja nie o tej rzece...
— Mówmy o czem inszem. Abo lepiej nie mówmy, słuchajmy, jak grają...
Umilkli. Słychać było zawodzenie skrzypiec. Ludzi nie widać, zasłonił ich las kóp rozstawionych. Po za tem oddalenie kryło ich po za mgłą, która oparem zaległa doliniaste bory. Odgłos tupotów głuchych szedł po równej trawie. Śpiewy dolatywały do ostatnich kóp.

»Kochałach cię Jasiu,
Kochałach cię dosić,
Trudnoż mi cię było
W podołecku nosić...«

Szum niedaleko płynącej roztoki owijał melodje, głuszył i przywracał, zdawało się, że fale wynoszą je z wody. Przewijały się w widnej księżycowej nocy, jak wiotkie ciała boginek rozkosznych, które się rade pluskają na jazie w mlecznych i srebrnych pianach wodospadu. Czasem pierś zaśnieży biała, błyśnie cudo-łono, czasem oczy zamigocą urokiem i zgasną, gdy je zawieje płomienny wicher złotych włosów.