Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 085.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Trudna rada. Nie doczekał sie człowiek syna...
— O moiściewy — rzekł Cichański, widząc, że go trza pocieszyć — nima czego żałować, ani nad czem biadać. Z córki większe skrzepienie, bo jak padnie na człeka chorość, niedołęstwo, to sie prędzej nabliży i zaopiekuje, serce ma zawdy przychylniejsze starobliwym ojcom.
— Dyć i to prawda. Ale znowu markotno człekowi, że nie bedzie miał nikto po nim urzędu odzierżyć.
— Przecie was, chwała Bogu, krzepkość nie opuszcza. Pożyjecie jeszcze długo, nie gryźcie sie darmo.
— Hej, mocny Boże! Już to nie te siły, jakie bywały, bo nie te. A tu sie zewsząd zwałują na głowę coraz to większe ciężary. Anibych wam opowiedzieć nie zdołał...
— Ja wierzę.
— Złość ludzka z przewrotnością wzięły sie za ręce, upytały głupiego rozumu na pomoc i chcą obalować wszystko, co im sie nie widzi.
— Kanyż-by sie podziała zazdrość? moiściewy...
— Dy nie co insze, bo zazdrość wierutna. Ona to milczkiem wojuje o władzę, a rozpowiada głośno, że o krzywdę...
— No powiedzcie wy ludzie, jaka to przewrotność!