— Mógłbych śpiewki układać — rozśmiał się do siebie.
Chwilę przystanął, słuchał, czy mu nie odpowie. Ale jeno echo grało na przeciwnej stronie. Skoro zmilkło, rozpoczął, potęgując głos:
— Hej!... Goworzy roztoka,
Rozpowiada szumnie —
A ja wołam z wysoka,
Obróć oczy ku mnie...
— Byłoby — śmiał się — nie takie ostatnie... Ale coby tu nowego? — spojrzał dookoła.
Za górą czerniło się czoło Obidowca.
Zawiódł głośno, aż ubocz zadudniła w okół:
— Hej!... Popod las, popod las,
Popod Obidowiec,
Nawróć-że mi, dziewczyno,
Rozstrachanych owiec.
Nim echa powróciły, dopowiedział dalej:
— Hej!... Nawróć-że mi, nawróć,
Abo ja nawrócę,
Ej, abo cię pociesze,
Abo cię zasmucę...
I jął wywodzić coraz nowe, na przeróżne nuty, i śmiał się i radował, jak dziecko nieletnie, gdy mu się słowa zeszły i złożyły składnie.
I śpiewał, o czem jeno oko powiedziało. To o zorzy zachodu, która, obaczywszy mrok na