Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 090.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kołysały się trawy melodyą miękką, jakby szła po nich fala uśpionego wiatru, po całej dolinie echa pieśni błądziły jak cienie, jak roztrącone po lesie bojaźliwe dzieci, nawołując się żałośnie, niewyraźnie, długo — ożywiła się do cudu ta pustka zamarła, gdy Franek śpiewajęcy zstępował w roztokę.
Naprzeciw obaczył zdala czerniącą się ubocz.
— Bedę też ciął! — zawołał, aż echo zaszczekło, a bełkocąca roztoka na moment przycichła.
Z lekkiem, jak pióro, sercem poszedł do Huciska.
Z zapałem ciął tę ubocz leśną i myślami o swojej Hanusi skracał sobie dłużący się przy robocie czas. Przez owo myślenie ciągle rozpołowił mu się tydzień na dwa duże dni, z których pierwszy zdawał mu się krótszym, drugi zaś znacznie dłuższym, bo tak: Od niedzieli do środy żył wspomnieniami chwili białej, na wierchach przebytej, a zaś od środy do niedzieli oczekiwaniem nowego spotkania. To oczekiwanie tak na długość wałkowało czas.
W niedzielę za to było wielkie święto w jego duszy. Cała dolina, zamknięta wąwozem, zdawała mu się ogromnym kościołem, którego ściany zieloność przybrała: jasna, i ciemna, i spłowiała nieco, pnąca się w górę wzorzystym rozkwitem aż ku samemu wierchu, pod sklepienie; a zaś po onem sklepieniu niebieskiem płynęły baranki czyste, wykąpane w rosie, to znów pierzaste,