Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 108.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
V.

Mijały dni za dniami, a Rakoczy klął światu, że musi bezowocnie tę ubocz ścinać. Gniew swój odbijał na drzewach i rąbał je z wściekłością, niby wrogów zaciętych w bitwie, aż miazga pryskała z ich ciał. A tu końca nie było widać. Ta ubocz zdawała się wiecznością znużonym pracą siłom. Chwilami ciskał siekierę.
— Pójdę! Świat szeroki. Nic mnie tu nie uwiąże. Co ja bych sie tu miał targać, i to po próżnicy, kiedy tam sto rzeczy czeka...
Jednak po krótkim namyśle schylał się po toporzysko i znowu rozpoczynał swoją ciężką pracę.
— Darmo! Skoro sie rzekło, to nic nie uwolni. Trza tę niewolę przetrwać i dociąć do końca. Ej, przychodzi to! — westchnął czasem. — Jak i mnie teraz... Czyją letkomyślność wspierać i wspomagać grzech.
Tem większa gorycz zalewała jego serce, że