Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 109.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

widział teraz dużo jaśniej tyle na nic straconych i zmarnionych chwil.
— Żebych to choć dom budował z takim mozołem... Szczęście, że sie to przydarzyło w lecie mojego żywota, że pozostaje jeszcze do użytku czas dłuższy, jak uwazuję po siłach. Ale, gdyby tak padło na jesieni życia, to wtedy byłoby gorzej. Umieraj w rozpaczy człeku, boś na darmo żył.
I tak, uwiązany przy pracy niewolnej, jęczał w sercu, a pragnienia jego mocne rwały się ku nieznanemu. Dusza jego, ockniona z chwilowego snu, rozprostowywała zwolna skrzydła i, umacniana przeciwieństwem obecnej niemocy, rosła w siłę. Czuł jej potęgę i młodość, nie trwożną przed bojem życia, niepokonalną, zwycięską, jak światło wybuchające. Nieraz powtarzał głośno:
— Hej! Coby ja mógł!...
Na razie widział się okrążonym zewsząd rumowiskiem zwalonych przeszkód i jakoby w więzieniu od świata zamkniętym. Mógł jeno śnić o potędze i o niejasnych ciemnemu rozumowi dziełach. Śnił też i marzył całe długie wieczory i święta. Wszystko, co było krewne jego myślom — potężne, wielkie, wspaniałe — stawało mu przed oczyma jawą.
Widywał we snach Tatry... Przez wyobraźnię spotężniałe, rosły w przeraźny ogrom,