Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 110.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

w nieskończoność. Wierzchołki ich wychodziły ponad krainę słońca, gdzie już króluje Nic — i stamtąd patrzały na dół twarzą zzieleniałą strachem własnej potęgi.
Mierzył się myślą z wierzchołkami Tatr, i z ciężkim żalem spostrzegał, że jeszcze głowę trzyma w słońcu na równi z okrwawionemi ścianami, daleko od granicy królestwa nicości, ale czuł, że gdy się wolą, spiętrzoną w swojem wnętrzu, od ziemi odbije, to się wyniesie nad nią czołem, choćby miał spaść i głowę roztrzaskać o granie.
Te sny mówiły mu o szczęściu prawie niezdobytem. Przeto lgnął do nich sercem, pragnieniami, duszą. Wszystko, co zagradzało drogę do ich myślowego urzeczywistnienia, począł z niechęcią widzieć i uczuwać wrogiem. Począł się nawet lękać zdrad własnego serca. Za to stawały w przymierzu z jego myślami rzeczy, przed któremi niedawno uczuwał obawę. Porywało jego wyobraźnię wszystko, co niezwykłe. Dziw! Z zapomnienia szarego wyłaniała się chwilami postać cyganki, którą był spotkał w Kowańcu, wracając z Ludźmierza. Piękność jej dzika i tak niezwyczajna jawiła mu się teraz wyraźniej, niż wtedy. Nieraz o zmroku, gdy dumał siedzęcy, widział wpatrzone w siebie jej oczy ogniste. I dziwnie potężnego doznawał wrażenia. Jakby płomienie tych wpatrzo-