Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 149.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W sercu uczuwał taką pewność lekką, jakżeby przeszedł gęstwię ciemną, nieznany jakiś bór i ujrzał wreszcie spodziewaną długo, tęsknotą w tej wędrówce leśnej ukochaną — jasną polanę. A na niej szczęście, już wyczekujące, patrzące słonecznemi oczyma przez drzewa naprzeciw idącego.
— Zło stopnieje w sercach ludzkich, jak bury śnieg ku wieśnie. I zapanuje dobrotliwość w naturze człowieczej. Powiadają, że natura nie da się odmienić. A Chrystus ją przeodmienił. Widać, że nie wieczna. Od tego czasu nie sto lat! Słowo ostało słowem. Opowieści o raju chodzą i nic więcej. A tu na ziemi piekło sie przestrzeni... Odrazu sie zagasi, jak sadze zatlone. Bo któżby dobrowolnie chciał pozostać złym, jak nie ma przyczyn ku temu? Człek nie bedzie sie turbował, co dzieciom da jeść, co jutro i pojutrze i dalej, nie bedzie se łamał głowy, skąd wypłat wydobyć córkom, jak synów podzielić gruntem, którego nie staje, stąd i zajadłość na ludzi odejdzie go odrazu. Jak płaszcz zmorą duszący, opadnie z niego złość, i wstanie inszy. Ani sie sam nie pozna po niedługim czasie, jak sie w naturze swojej przeinaczył. Nastanie spokój, do którego każdy, jak z czyśćca, z dzisiejszych dni wyciąga chude ręce. Ludzie dobrzy — sprawiedliwość — ponad wszystkiem spokój. I to bedzie prawdziwie chrześcijańska gmina