Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 156.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
VII.

Niema siły, powiadają, którejby trzech nie zmogło. To też ubocz przelękła się, gdy białym rankiem wyszło ku niej trzech chłopów do walki. A każdy dzierżył w dłoni piorun o błyszczącej stali, która na ostrzu niosła zgubę i niechybną śmierć. Z trzaskiem podały harne smreki, waliły się, niby maszty druzgotane burzą. Jedle zaś, upadając, wydawały jęk przeciągły, który po ziemi dudnił jeszcze długo po ich rozgłośnym skonie.
Ubocz, odziana lasem, poczęła się kurczyć i zmniejszała się widocznie z dniem każdym. Płat lasu topniał, jak płat szarego śniegu, który, przez wiatr nakryty ziemią, uszedł oczom słońca, aż ono, wyszedłszy nad wierch, dojrzało go z góry i w gniewie swe ogniste groty nań wypuszcza.
Coraz więcej bielejących, odartych ze skóry drzew zaścielało zbocze. Widziało się patrzącemu, że to pobojowisko jakieś smutne, gdzie trupy schną na słońcu niegrzebane, i świecą