Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 158.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

piekli, bo im to najporęczniej było i najtaniej. Przy obiedzie też jedyne mieli za dzień chwile wypoczynku. Rakoczy swoim zwyczajem siadał na najbliższym pniaku i zwieszał głowę, oddając się medytacyom przeróżnym. Bekac zaś kucał nad watrą, co chwila wygarnował z popiołu żarzące się węgle, rozbijał je na dłoni i kładł do małej fajczyny, która mu ciągle, nieustannie gasła; cierpliwości się już nauczył przy niej i nie szacował sobie trudu, póki ognia stało. Chudomięt znowu legał na wznak opodal na ziemi, zakładał dłonie splecione pod głowę i rozprostowywał plecy, na które narzekał.
— Mnie nic tak nie pomoże, jak ta ziemia święta... Dziwny i to ból doprawdy, ni mogę go pojąć. Jak sie zweźmie nieraz, to tak drze, jakżebyście szczeciami jeździli. A przy robocie, to go nie czuć, kanysi sie straci. Dopiero, jak człek odetchnie, wtedy skądsi besterja psia sobacza wyjdzie. Co ja już nie używał na to! To ani... Co kto doradził, co ino apteki mają. A wszystko na nic, tak, jakżebyś za płot prał, bo nie inaczej. Jedna ziemia kochana, ta mnie trochę nituje i krzepi. Jak sie tak urobię dużo, a legnę se na gołej trawie, to mnie na chwilę opuści. Ale potem znowu wraca. Żebyś tak miał czas wiecznie leżeć...
Przymykał oczy, oddając się błogości spoczynku.