Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 162.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czepinach było, kiedych sie zjawił na weselu. Przelękli sie mnie, jak ducha jakiego, bo nie inaczej musiałech wyglądać. W rękawach pełno lodu, jak mi potem powiadali, we włosach sople, a odzież cała śniegiem otulana. Telo zdołałech ze siebie wyjąkać, żeby szli wartko po Jantka, i powiedziałech, kany ostał. Więcej nie baczę, co ze mną robiono, bom sie dopiero po miesiącu leżenia osatał.
— A coż sie z Jantkiem stało?
— To sie stało, co sie miało stać. Nadeszli go koło pniaka, jeszcze ciepły był. A na ustach pełno pian, a w tem miejscu, kany leżał, śnieg tak staraszony, jakby sie tam co najmniej z pięciu chłopów biło. Niemałą widać walkę musiał przebyć. Chcieli go jako ratować, zapalili parę ociepek słomy, co ze sobą przynieśli, grzali go, obracali, to znowu śniegiem tarli, ale na nic. Temu sie ino dziwowali, że nie stwierdnął. Tak stawy chodziły w nim, jak za życia. I na twarzy miał rumieńce do samego grobu! Ktoby nie wiedział, że umarł, toby nie uwierzył.
— Ho! ho! moiściewy, drodzy — dziwił się Chudomięt, a po chwili zapyta! z wahaniem: — To myślicie, że sie z «nim» spotkał?
— Juści nie co inszego. Bo jak wam powiadam: «on» chodzi wiecznie ziemią, zaraz popod wierchem, jako ten kret podziemny, ma swoje chodniki. Trafi kto, jaki nieszczęsny, na jego tor