Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 167.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto?
— Ano tak: Przyszli i pojęli, trza było iść i wyjąć, chcący sie dochować krowy...
— I wyjęliście?
— Nie — odparł z ciężkiem westchnieniem.
— A za coż to?
— Za podatek.
— No i widzicie, jacyście wy nieopatrzni. Nie mogliście to powiedzieć zawczasu? Dałbych wam naprzód co pieniędzy...
— Ho! Moiściewy! Ani wyrachować, kielo jeszcze na to czeka. Trza dokupić ziarna, bo to, co sie zebrało, do siana sie schowa. Ziemniaki trza zaochabiać, bo ich niema dużo; padnie potem do sadzenia — co począć, jak braknie? Trza czem módz, pokiel sie da, oszukiwać czas. I mlekoby sie przydało, a darmo. Wszystkiego naraz nie sprawi.
— To kiepsko, kiedy tak...
— Juści, że niedobrze. Dziś raniutko kumotr nadszedł, mieli-my sie zabierać do lasa, a ci wchodzą. Popatrzeli po izbie — nima nic do wzięcia. I byliby sie bez niczego pieknie ładnie zabrali, bo już na osiedle wyszli, kiedy na to szczęście dyabeł nadniósł kumoszkę sąsiadową, i ta im poraiła, kany cielę stoi. W oborze nic nie było, bo żyd krowę, którą nam przynajął, już na przedwieśniu z mlekiem zabrał, a to jedyne od niej cielę, to stało w komórce, przy-