Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 171.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— To też trza iść i nawracać...
— Jak haw kumotr Bekac... Poszedł ich nawracać i wrócił z guzami na łbie.
Poczęli się śmiać gorzko, a Franek uczuł przykrość w sercu i zaprzestał gwary.
Za chwilę Bekac, który miał czas rozglądać się dookoła, zapalając nieustannie gasnącą fajczynę, pokazał ręką na blizką polanę i zawołał ze szczerem rozbawieniem:
— Patrzcie, on sie hań o nic nie trapi. Chodzi se całymi dniami, jak jaki konwisarz...
— A piesek przed nim — dorzucił Chudomięt.
— Ba, dy bez pieska trudno se go pojąć.
— Któż to? — zapytał Franek.
— To nie wiecie? — ździwił się mocno Bekac — Stary Dyzma, ten z Gronia, z Burkiem, niby swoim psiną...
— Aha, przypomina mi sie z dawna...
— No to on taki sam dosiela, jaki był, nic sie nie odmienił. Bedzie miał z osiemdziesiąt roków, abo więcy, a nie znać tego po nim. Latem przy bacy owczaruje, jak za młodych czasów, a resztę roku to tak przemitręży, prześpi lub przespaceruje, jak i dzisiejszego dnia.
— Co ono go tu przywiedło?
— A przyzwyczajenie, myślę. Zbaczyło mu sie, widać, jak se za owcami chodził i: «pódź, Dyzmo, do lasa!» — pociągnęło go, i poszedł. Co