Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 183.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W te razy zadudniła po za ścianą ziemia — i do wnętrza wpadł Dyabeł z okrzykiem radości:
— Jest! Jest! Jest!
— Co takiego? — wszyscy się poporuszali.
Dyabeł, ujrzawszy tylu niespodzianie chłopów, strwożył się i mimowoli cofnął się do progu. Przytem prawicę, w której dzierżył coś, szybko za siebie ukrył.
Patrzyli nań pytająco, co go jeszcze więcej trapiło. Przyośmielił go Franek, który, powstając, rzekł:
— Pójdźcież dalej... czego sie trwożycie? Przecie my tu sami swoi.
Wtedy przewalczył obawę, zaszedł koło ściany bokiem i zbliżył się do Rakoczego. A rzucając ostrożnie spojrzenia ku pozostałym, zachycił się przed ich oczyma za Franka i pokazał mu strzelbę, którą z za plec nieznacznie wysunął. Ciemno było, bo stali od ognia zwróceni, i Franek jej nie mógł dokładnie obejrzeć. Myślał, że nabył strzelbę i przyszedł się pochwalić. A Dyabeł, patrząc to na niego, to na strzelbę, którą dzierżył w dłoniach, uśmiechał się, jak dziecko, któremu ktoś daruje zabawkę wyśnioną.
— Jakżeście ją nabyli? — półgłosem zapytał.
— Tsssy! — uciszał prędko, pokazując oczyma siedzących przy nalepie.
Franek teraz pewnym był, że nabył strzelbę