Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 185.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Los was obdarzył... I cóż myślicie począć?
Nie dosłyszał słów Dyabła, bo ich wszyscy trzej pozostali przy ogniu poczęli razem wołać do wieczerzy. Dyabeł się wymawiał zrazu i chciał się wycofać za próg, ale go Franek ulegował tem, że mu strzelbę doradził schować pod swój wyrek tymczasem, zanim będzie wieczerzał i gościł. Sam mu ją zaniósł i wraził za deski, obiecując, że jej tam żadne oko nie wyśledzi.
Podczas wieczerzy Dyabeł znalazł sposobności tyle, że, nachylając się do ucha Franka, zwierzył mu się z drugiej radości swojej.
— Mam już kopaczkę! — szepnął, a po chwili: — Musiałech za nią trzy dni ludziom kopać.
Po wieczerzy długo jeszcze zesiedzieli w noc. Franek, na gnatku sparty, z początku brał udział w gwarze, potem się pogrążył w myślach i zdrętwiał w zadumie. Drózd, skulony przy nalepie, dorzucał na ogień szczypy i przy migającem świetle obierał ziemniaki. Bekac się koło niego plątał, wygarnywał z watry węgle, tłukł je na dłoni i wpychał do gasnącej nieustannie fajki, przytem bez przerwy opowiadał historye różne; to o jednym wisielcu, który się sam odciął i nie mógł do ziemi dolecieć, bo już był w piekle, to o strzygoniach, które drzewiej były, aże je jeden ociec święty uśpił, to wreszcie, z powodu