Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 191.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ognisku zesiedzieli nieraz do późna w noc, jak się przytem rozmarzali, gwarząc o przyszłości... «Ty bedziesz panem» — mówił Jaś — «we wielgiem mieście bedziesz mieszkał, a my oboje ze Zosią bedziemy gospodarować na gruncie. Przyjedziesz do nas na Święta, to sie ucieszymy razem. A jak nie, to my do ciebie... Ale kto wie, kany ty bedziesz, w jakim kraju, czyby my sie dopytali»... «Cobyście sie nie mieli dopytać!» — z radością upewniał, i w końcu się schodzili oba w jednem zdaniu. Nic ich nie rozdzielało, a łączyło mnóstwo jednakich upodobań, pragnień i zamysłów. Nareszcie rozdzieliło ich życie. On do szkoły poszedł, a Jaś ostał; skoro wrócił, już Jasia w domu nie było. Nie wywróżył nieborak sobie ani jemu... Cała budowa, którą stawiali we snach przy ognisku, zwaliła się za jednym podmuchem, jak mały domek z patyczków.
— Jak sie to niemiłosiernie stało...
Nie chciał przypominać dalej, bo mu żal serce obejmował i gniew na swoich blizkich. Nawet cień matki swej musiałby winić!
— Nie, lepiej nie wspominać. Wszystko już cieniem jest. Przeszło. Żyjącym może jeszcze nieraz ten cień na serce padnie...
Myślał o siostrze. Przybaczył też spotkanie z Jasiem w sadzie i skargę jego, którą trudno z pamięci odegnać.