Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 192.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

»Oj, sługował ci ja, Zosiu«...

Tak się te słowa spoiły z melodyą znaną, jak z ugorami smutek, szum z wodą lub jęk z jesiennym wiatrem. Z melodyą znajomą przychodziły na myśl, a ze słowami Jaś stawał na oczach.
— Dziwne... Już go niema... A zdaje mi sie, że jest... że sie jeszcze spotkamy...
Ze smętnych tych zamyśleń wyrwał go okrzyk:
— Ostatnie!
Chudomięt z Bekacem obalili je. Jękło tak rozgłośnie, padając, jakby skon całej uboczy odezwał się w niem.
— Nareszcie!... — zawołał Franek. I uczuł taką ulgę w sercu, jak gdyby po długiej słocie mgła się podniosła naraz i niebo się odkryło.
Dzień jeszcze Bekac z Chudomiętem zabawili u Franka.
Odpoczywali, siedząc i gwarząc swobodnie, jak zwykle po ukończeniu długiej, ciężkiej pracy. Drózd się wysadził naostatku na tak wspaniałą wieczerzę, że się jej najeść i nachwalić nie mogli do syta. Chudomiętowi tembardziej żal było opuszczać Franka. Przymawiał się też parę razy, żeby mógł ostać do spychania drzew, jakby trza było. Ale Franek, uradowany skończeniem najgłówniejszego, już się nie trapił o insze. Wypłacił obu towarzyszów pracy i podziękował im za pomoc.