Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 196.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czących, i na tę chwilę zapada cisza, a po niej wstaje łoskot z większą siłą; i tak dzień po dniu mógłby mijać w trwodze mieszkającemu za górą człekowi.
W Hucisku samem echa się ze sobą biły; gdyż od wielu naraz zboczów odskakiwały wraz i zderzały się czołami w roztoce.
Przez to nie wiedzieć było, skąd się huk wyrywa. Przyjeżdżający po cetynę musieli dawać baczność wszędy, bo ich uszy zwodziły co chwila. Widzieli ubocz przed sobą, po której drzewa śmigały, ale huk słyszeli zewsząd, niekiedy z całkiem przeciwnej strony. To też nie nabliżali się zbytnio ku żadnemu zboczu, a już zdaleka trzymali się od stóp uboczy, zaścielonej drzewem. Woleli mniej cytyny i ścieli uzgarnować, a być na dole z wołmi w bezpieczeństwie, nie narażając lekkomyślnie siebie i bydląt na przypadek. Chociaż Franek, w obawie, aby się ktoś z przyjezdnych bliżej nie zaplątał, za każdem zepchnięciem drzewa wolał przeciągle na cały głos:
— Wa-ruj!
I powtarzał wołanie coraz to rozgłośniej, dopóki drzewo nie wpadło w roztokę.
Dzień za dniem dudniała ziemia, huk się rozlegał, i szedł łoskot po całej dolinie. I z niedużymi przestankami słychać było:
— Wa-ruj!