Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 203.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

te zjawy naoczne zasłania obłok, który leci, kształtnieje i rozwija się w postać smukłą, białą, w której Franek ze ździwieniem poznaje Hanusię. Bieży ku niemu, wyciąga ramiona i oczami, rozświeconemi do płomienia, wita... «Och, co ja cię sie naczekała!»
Dzień był pogodny. Ani chmurki na błękitnem niebie. I cisza, że się zdawało: myśli mówią...
Franek nie spieszył się, i umyślnie tak późno wyszedł z Huciska, aby prawie zajść do kościoła na sumę, gdy się już naród wszystek pozgromadza.
Idąc pomału chodnikami, rozkładał sobie w myślach czas pozostały do wieczora i rozmieszczał w nim, jak zwykle, zamiary najbliższe. Zajdzie do kościoła, zobaczy się z Hanusią, opowie jej o wszystkiem, co go tam w lesie trapiło, i z uśmiechem tajemniczym nadmieni jej o niespodziance, jaką ludziom w umyśle swoim chowa.
Po sumie pójdą razem do domu jej ojca, któremu szczegółowo wyłoży swój plan. Stary Sołtys zwoła radę, może jeszcze dziś... I wszystko się odrazu w jeden dzień rozjaśni. Wieść będzie leciała po wsi, jak radosny dzwon. Kto nie uwierzy, przyjdzie — cała wieś może się zgruchnie, i będzie rada trwała trzy dni i trzy noce. A potem ludzie z weselem powrócą do swoich domów.