Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 216.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

spory kawał czasu. A miałby się z ludźmi witać, postawać po drodze, to już lepiej tu poczekać. Nie miał chęci do rozgwary, tembardziej po takim wstydzie, jaki go spotkał w kościele. Żałowaliby go pewnie, a onby się ciskał — i pocóż ludziom czynić widowisko, a sobie nową udrękę?
Tak sobie to tłómaczył, nie chcąc się przed sobą przyznać, że go blizkość wyjawienia planu po cichu w sercu trwoży. Czuł wyraźnie, gdy miał wyjść za ludźmi, jak go coś wstrzymało zlekka i szepnęło mu słów parę, które niepokój śpiący w nim zbudziły. Zapragnął jeszcze choć godzinę urwać i czasu tego użyć godnie na umocnienie serca swego i utrwalenie wiary.
I usunął się ludziom wychodzącym, postanawiając zatrzymać się, dopóki go drugie postanowienie z kościoła nie wypchnie. Pragnął jeszcze raz wszystko dokładnie przemyśleć, aby wyjść przygotowanym i mocnym w zamiarze. Jednak uwagę jego rozpraszały śpiewy, które mu się wwiertywały w pamięć mimowoli tak, iż począł sam bezwiednie brać współudział w nich i przenosić się do czasów, kiedy z nieboszczką matką chłopięciem do kościoła chadzał.
Teraz w kościele było jakoś swojsko. Po «Anioł Pański» organy ucichły; gazdowie osiwiali, siedzący w ławkach pod chórem poczęli śpiewać hrubymi glosami na swoją znaną, staro-