Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 221.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

z życiem. I nieraz mi sie zdawało, że stoję na wyspie, a dokoła opływa mnie wielkie morze nędzy, to znowu zdawało mi sie, że widzę człowieka, skazanego na śmierć pewną, który o tem nie wie... A tym człowiekiem był naród przysłopski, idący z roku na rok ku zagładzie pewnej, dzielący tę ziemię pustą na coraz mniejsze okruszyny, staczający sie zwolna nad przepaść okropną i już stojący prawie nad urwiskiem...
Przerwał, wzruszony, a gazdowie strwożyli się w sercach i sposępniały im twarze, jak chmury pod jesień, z niektórych oczu lęk wyjrzał w stronę mówiącego.
— Przerażony tą otchłanią, jaka mi sie odsłoniła u stóp narodu, chodziłech jak blizki śmierci, zabaczyłech doznaku o spaniu i jadle, i już mnie nic nie weseliło na tym świecie. W sercu było mi tak ciężko, jakżeby mnie wszystka nędza tej ziemi przysiadła. Błąkałech sie po wrębach, po wierchach wysokich i szukałech ratunku jakiego dla gminy. Aż nareszcie znalazłech go w takim oto planie...
Tu począł z zapałem mówić o wiadomych zmianach, jakie mają przeinaczyć istniejącą gminę. Mówił więc: o innym podziale gruntów, o innej uprawie, o wspólnych pracach i wspólnem pożytkowaniu owoców tej ziemi, o spichrzach gminnych, o pastwiskach, o zaprowadze-