Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 228.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

płomienny, nieustępujący... Walka toczyła się zawzięta, krwawa, niby walka dwóch bogów o rządy. Nareszcie duch Rakoczego porwał ducha Suhaja za włosy i przygiął do samej ziemi...
— Wiążcie go!! — wydobył się krzyk przyduszonego. I Suhaj pierwszy rzucił się na Franka. Franek odepchnął go ręką, tak, że ten upadł nieszczęśliwie i o róg stołu ciemieniem uderzył. Gazdowie, widząc obrazę ojczaska, runęli lawą na Franka. Zamigotały nad nim pięści — parę już spadło mu na głowę... Rakoczy naraz poczuł, że dziwnie osłabł w sercu i nikomu nie zdołałby się bronić. Przeto się cofnął do drzwi i do sieni, poprostu mówiąc: uciekł...
A stało się to wszystko w niedużym momencie.
Gazdowie, skoro ochłonęli nieco, pospochylali się nad Suhajem i poczęli go obzierać.
— Ciemię nadwerężone...
— Rana dosyć spora...
— Żeby sie ino rozum nie naruszył...
— Niechże też Bóg zachowa!
— Przynieście-no wody...
Paru gazdów wyszło do piekarni. Niezadługo Hanka wpadła z wodą i lamentem.
— Matko Ludźmierska! Co sie to tatowi stało?
— Dy sie przypatrz... Twój Franuś tak go uczęstował — odrzekł z przycinkiem jeden z dalszych stryków.