Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 233.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
X.

Nazajutrz — rano — w domu ojców.
Zośka, stojąc przed Frankiem, spoczywającym na ławie w smutku i opuszczeniu, żaliła się głośno:
— Takeś już o nas doznaku zabaczył... Ani słóweczka, ani pozdrowienia, ani pamięci nijakiej... Przecie nawet obcy ludzie dopytują sie o siebie... A tyś brat — i takeś zdołał wytrzymać, żeś sie słóweczkiem nie obezwał... Dyć wiem, że ci markotno musiało być na nas, ale coż ja winowata? Kiebyś wiedział, co ja od tego czasu podeznała...
Głos jej załamał się w płaczu. Przetarłszy oczy zapaską, żaliła się dalej:
— Jakeś wtedy z domu poszedł, tom se miejsca ni miała do spoczynku. Tak mię to trapiło... A potem, jak cię nie widać było jeden dzień, drugi i trzeci, to mi sie widziało, że sie w płaczu doznaku zatopię... Ani jeść, ani usnąć, ani robić co — nic nieporada było. I ciągle mi