Patrzyła załzawionemi oczyma na brata, a skoro się nie odzywał, poczęła dalej tłómaczyć drżącym i cichym głosem.
— Bać to sie nie boję, ino mi tak jakoś dziwnie... nie umiem powiedzieć, jak... Strasznie mi ciężko na sercu... Tak, jakby on przezemnie poszedł z tego świata... I widzi mi sie, że on mnie tem śpiewem woła... Nijak mnie też już ten świat nie cieszy...
Nachyliła się ku niemu, sparła głowę na jego ramieniu i wyszeptała w płaczu:
— Oj, bracie, bracie!... żebyś wiedział... Poratuj mnie jako... pociesz... bo mi tak ciężko!... tak ciężko!...
I płakała mu cicho za ramieniem.
A Franek siedział, równie ciężkim przytłoczony smutkiem, i słowem jednem nie mógł jej pocieszyć.
— Coż ja poradzę? — wyrzekł wreszcie z westchnieniem głębokiem.
Odjęła głowę od jego ramienia i zapatrzyła się przed siebie.
— Ja wiem... on ma do mnie prawo... Tak mu na Sądzie musieli powiedzieć...
Po długiem, ciężkiem milczeniu poczęła mówić, czerwieniąc się na zbielałych licach:
— Wiesz... to dziwnie... czasem chciałabych go widzieć... i boję sie... tych oczów jego... Sama nie wiem, co sie ze mną dzieje... We dnie
Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 236.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.