Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 241.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tek, idący po ludziach, i na to dziecko tchnął swoim mrożącym wiewem.
— Coż tobie, Maryś? Czy ci zimno?
— Nie...
— Samaś pasła?
— Sama...
— Może ci sie jeść chce?
Nie odpowiedziała.
— Rozodziej-że sie i weź se mleko z pod blachy. Mama ci tam ostawiła i kazała, żebyś se wzięła, jak przydziesz...
Poczęła zgrabiałymi paluszkami rozplątywać węzeł łoktusy za szyją.
— Poczkaj-że, bo nie dasz rady, ja ci rozwiążę...
Rozodział ją pomału, przygarnął ku sobie i pogłaskał ją po włosach.
— Moja też to pasterka... Cożeś to tak ujkowi nie rada?
Zaczerwieniła się i nic nie umiała odrzec.
Stała przy nim w cichości, i widać dobrze jej było, bo zabaczyła na piękne o mleku. Po jakimś czasie, skoro Franek na nowo rozpoczął myśleć o rzeczach swoich, podniosła główkę ku jego schylonej twarzy i wyszeptała:
— Wiecie, ujku? Mama tatę bili...
Franek popatrzał w jej oczy zlęknione.
— Nie baj, nie, dziecko, to ci sie zdawało...