Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 244.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

rękę, pytając: «A jak nadejdzie czas, że powiem: Pójdź ze mną na koniec świata...»
Wstrzymał się, jakby pamięci jej chciał dopomódz ciszą, i wyrzekł twardo:
— Teraz ten czas nadszedł.
Po chwili, gdy milczenie jej uparte poczęło go trwożyć, zbliżył się ku niej i, ujmując ją za rękę jak wówczas, serdecznie spytał:
— Pójdziesz w świat ze mną, Hanuś?
— Nie.
Wyrwała rękę z jego dłoni. W twarzy jej już nie było niepokoju, ale zawziętość surowa, która mówiła: «Nie ustąpię, choćby nie wiedzieć co...» Aże się Franek zadumiał temu wyrazowi, którego nie widywał dawniej w jej obliczu, a który mu nagle zbaczył podobieństwo jej do ojca. Zimno też powiało na jego serce: tak od jej odpowiedzi krótkiej, jak i od jej postaci odmiennej. Przecie chciał wierzyć, że to złuda jego przemęczonych zmysłów. I, przewalczywszy w sobie wszystkie uczucia nieswoje, począł z tem większą mówić serdecznością.
— Hanuś! Dziecino moja! Cożeś ty mi rzekła? Przecie sie zastanów w sercu... Ja z tobą nie mogę ostać, to ty musisz ze mną... Inaczej przecie chyba być nie może. Myślałech ci ja nie słowa na swaty upytać, ale darmo... Niósłech ci z Huciska dobro, o jakiem nawet nie śniłaś, ale ludzie odebrali... I stoję przed tobą biedny, na-