Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 247.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
XI.

Mgła wisiała nad roztokami. Dzień był posępny, szary, jeden z tych najsmutniejszych dni, jakie jesień z północy przynosi.
Drogą, prowadzącą z Przysłopia do dworca koleji, szedł Franek Rakoczy. I taki przestrzenny smutek dźwigał w swojej duszy, jak te pola jesienią zamgloną osnute.
A nie szedł sam. Szły z nim wspomnienia tego lata gwarną procesyą. Zdawało mu się, że z nim całe roztoki ruszyły. Odprowadzali go tłumnie żywi i umarli.
Wśród tej procesyi widział: Zośkę spłakaną, przytulającą Marysię do kolan i patrzącą poprzez ludzi gdzieś na tamten świat; Jasia Zatraconego, który szedł za nią zdaleka, jak cień wieczorny, i żalił się cicho...

»Oj, sługował ci ja, Zosiu,
Bez niejedną wiosnę...«