Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 249.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak i mnie życie odnosi...
Mijając dział, zamykający roztoki, obejrzał się po raz ostatni za siebie... Turbacz stał głową we mgle i wydawał się taki przygarbiony, jakby się przez to lato zestarzał o wiek. Rakoczemu widok jego zbaczył dawną śpiewkę.

»Hej! Turbaczu, Turbaczu!
Cożeś tak osowiał...«

Z tą melodyą poleciał wspomnieniem aż do pasterskich swoich czasów.
Mgła się podniosła — odkryło się zciemniałe czoło Turbacza — na niem wyraźnie widać było czerniący się kamień.
— Mój grób... — szepnął Rakoczy ze smutnym uśmiechem.
Idąc dalej, powtarzał:
— Lacki... Koldras-Lacki...
Za nim grób zabitych pragnień — przed nim świat nieznany.

∗             ∗

Dowlókł się wreszcie do dworca. Kolej nadjeżdżała. Pchnięty gorączką, by się nie zapóźnić, z pośpiechem wpadł do poczekalni i przepchał się do kasy. Urzędnik, zamykający okno, wstrzymał się, pytając: — Dokąd?