Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 044.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
III.

Franek, wypadłszy z izby, przehybnął wartko próg, a złość nim trzęsła, gdy szedł po osiedlu ku drodze.
— To są ludzie, to są urzędnicy społeczni! Niech ich wszyscy dyabli... — myślał po cichu.
Dopiero za okołem przystanął i zbaczył sobie, że właściwie, to miał się jeno z Hanką widzieć, a zobaczył się z całą radą przysłopską. Myślał więc, czyby nie wrócić do izby, może ona w piekarni... Ale się wnet przekonał, że lepiej nie. Bo znowu mógłby wpaść i do świetlicy, i kto wie, coby jeszcze mogło z tego wypaść. Złość nie pyta, nie waży, ba na oślep idzie. A czuł ją w sobie aż zanadto. Gardłem się przelewa. Lepiej nie.
— Zobaczę ją niezadługo. Pojutrze święto...
Poprawił kapelusz na głowie i ruszył na dół kamienistą drogą, wzdłuż której równolegle leciał płot wójtowego sadu. Ale już Franek i nie spojrzał weń ze złości na Suhaja.