Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 045.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— To jest naczelnik! — myślał. — Biednyś ty narodzie!... Głupiś ty narodzie, — poprawił — że takim ludziom dajesz władzę.
Dziś pierwszy raz naocznie przekonał się i postrzegł, że w najlepszą radę wiatr gwizda, a ludzie czynią zawdy, jak im lepiej. Choćbyś im serce położył na stole, to nie uwierzą, ale gotowi twierdzić, że to wątroba... nie inaczej! Zbaczył sobie w tej chwili, że w chałupie u matki mieli raz owcę, która wodziła insze po ugorach, a zawdy jeno ciągła na czyjąś szkodę. Ale że wełnę miała długą i mleko dość gęste, to żal ją było sprzedać. Niech się pasie. I pasała się krzywdą ludzką, aże raz wzięła i zdechła bez żadnej przyczyny. Czy się jej urok dostał? — dumali... Ale już późno było odczyniać. Z ciekawości bolesnej rozpruli jej wnętrze i znaleźli w niem serce oblane łojem doznaku...
Skąd mu to wszystko stanęło teraz przed oczyma?
— Może i ludzie miewają serca oblane łojem... — pomyślał. — Bo choroby nie uznać, a przecie...
Zadumał się tak, idąc koło krzaseł, że nie wiedział, ile już razy schylił się po kapelusz, który mu strącały, co chwila, rozłożyste konary jabłoni. Aż obudził go cienki i serdeczny śmiech tuż koło niego w sadzie.