Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 050.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— I nie powiesz do końca? — spytała.
— Zaraz, zaraz...
— Cóż ty tam widzisz? co tak patrzysz...
— Widzę te przyczyny, dziecko, o jakich trudno pedzieć.
— Matko Boska! Jakiś ty czasem dziwny... Ja cię sie pytam, o co wam z ojcem poszło?
— O to, — zawołał gniewnie — że ociec twój chciałby wszystkim nakładać swoją wolę...
— A ty swoją. No, trafiła kosa...
— Tu nie ino o mnie idzie... Zrozum-że, Hanuś!
— O, ja se ta sama z nimi dam radę... Nie bój sie!
— Ale tu idzie o całą wieś...
— A ciebie co wieś obchodzi? Widzicie wy! Przecieś ty nie wójt...
Franek wyprostował się, chciał coś powiedzieć prędko, ale się pokonał. Szepnął tylko, patrząc w nią z wyrzutem:
— To samo powiedział mi twój ociec...
Widziała, że mu sprawiła przykrość. Ale czem? Napróżno łamała sobie nad tem głowę. Nieraz, bywało, rozgniewa się w sekundzie o jedno słowo, nie wiedzieć skąd i za co... Już taką chyba musi mieć naturę.
— Bo ja nie rozumiem ciebie, mój Franuś...
— Dajmy pokój. Potem ci to wszystko wyłożę. A teraz i czasu nie mam i...