Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 056.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie gniewaj sie... o, jaka Hanusia brzydka, pomarszczona!
— Ty! — zawołała w półśmiechu i złości. — Ja ci powiadam, żebyś mnie słuchał! Bo jak sie zgniewam...
— To co?
— Ino nie bądź taki pewny swego...
Niepokój cichy przemknął mu przed oczyma, i na twarz od niego padł cień.
— Dyć to prawda — poszepnął — że kochanie wasze, jak ten puch. Wiater wieje, coraz indziej niesie...
— To nie ulatuj za nim, jak cię nogi bolą... ty marudny człowieku! Filozofie!... O, znowu patrzy daleko przed siebie... Co ty tam ciekawego widujesz? powiedz mi...
— Co...
Patrzał na nią i prostował się, jak smrek wiatrem przygięty, kiedy się odgina.
— Słuchaj, Hanuś... ja ci to wszystko wytłómaczę i opowiem przy czasie.
— To już idziesz? — spytała.
— Do wieczora i dłużej stałbych tu przy tobie, jakbych sie nie przymusił odejść. Tak mi nogi powoli wrastają w ziemię...
— Ej, urósłby też smrek, jakby sie przyjął... Ha!...
— Ty musiałabyś jedliczką stać koło mnie