Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 058.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Żebych ja to mógł dojść! — pomyślał. — Chodźno haw, Hanuś...
— Po co?
— Powiem ci cosi...
— Już ja wolę nie wiedzieć — rozśmiała się. — Jakiś ty mądry!
Zbliżyła się po chwili, ale ostrożnie, i zaciskając ząbki, śledziła ręce jego, żeby w sam czas odskoczyć. Nie udało się. Chwycił ją niepostrzeżenie za ramię.
— Franek! Bo będę krzyczeć — zawołała. — Ludzie sie zlecą...
— I opowiedzą po wsi, że całować nie umiesz po cichu, na co ci tego?
— Franek! — prosiła, udając płacz. — Puść, bo mi rękę złamiesz...
Przeląkł się naprawdę i puścił. Odskoczyła z wybuchem głośnego śmiechu, ale i żalem w sercu, że jej tak łatwo uwierzył.
— Nie, to nie! — zawołał, odchodząc. — Rada byś ty widzieć mnie tu wnetki. A na despet nie przyjdę.
— Franek! — leciała obok poza płotem.
— Już mnie nie zwiedziesz — szepnął, ale się zatrzymał.
— No naści-że, — wychyliła się ponad krzasła — pocałuj, ale tak po swojemu!
Zaszeleściły liście na jabłoni i długo jeszcze chwiały się nad ich głowami, aż wreszcie ucichły.